Drobna korekta, gdyż zapewne na zasadzie kalki pojawi się to niebawem i w polskojęzycznych opisach filmu.
Zauważyłem, iż na rosyjskich portalach tożsamych z Filmwebem (oraz tych czysto historycznych) podaje się obowiązkowo iż Diewiatajew uciekł „z tajnego ośrodka doświadczalnego w Peenemünde, gdzie pod wodzą Wernhera von Brauna opracowano i produkowano pociski V-1 i potem V-2...”.
Film właśnie obejrzałem. Nie będę się doń ustosunkowywał poza wystawieniem oceny i podsumowaniem, iż obraz kazachskiego reżysera wpisuje się w ducha obecnie obowiązującego w rosyjskiej kinematografii. Z wszystkimi tego konsekwencjami.
Skoryguję jedynie oficjalny, rosyjski opis filmu. Wyłącznie tytułem korekty a nie jakiejś konfrontacyjnego podważania sfilmowanej historii (nie jest to bujda na resorach jak w przypadku np. „T-34” czy „Panfiłowców”).
Diewiatajew uciekł (w brawurowej ucieczce, to fakt) z obozu koncentracyjnego Karlshagen I, który był częścią poligonu lotniczego Peenemünde-West. Niemniej jeńcy sowieccy pracowali na pomocniczym lotnisku gdzie uprzątali i porządkowali wraki po niemieckich maszynach a nie na lotnisku z sąsiedniego Centrum Badawczego Armii Peenemünde, na którym testowano pociski i rakiety V1 oraz V2. Trochę jak ze słoniem i słoniem morskim. Niby nazwa ta sama, ale jednak dwa różne zwierzaki.
10 osobowa grupa więźniów „w porze obiadu” zaatakowała nadzorującego ich pojedynczego niemieckiego szeregowca (młodego Landsturmmanna) i po zabiciu go (w bezpośredniej bliskości nie było żadnych innych Niemców) zwiała z użyciem He 111, krótko wcześniej przykrytego przez nich matami maskowniczymi, co zresztą należało do obowiązku tej grupy więźniów w danym dniu na tym lotnisku. Film rzecz pokazuje odrobinę inaczej, ale najlepiej ocenicie to sami.
Po wojnie historiografia radziecka oraz NRD rzeczywiście bajały o rzekomych, cennych informacjach pozyskanych od uciekinierów na temat niemieckiego programu rakietowego. Tyle, że były to jedynie bajki rozpowszechniane na potrzeby propagandy.
Zresztą anglojęzyczny tytuł filmu opracowany z myślą o widzu zagranicznym – „V2 - Escape from Hell” podejmuje na nowo ten zmyślony wątek.
Sam Diewiatajew niczego podobnego nie utrzymywał. I nawet gdyby próbował to, by nie mógł. Nic o V2 nie wiedział a poza tym przez ponad 10 lat po wojnie – albo siedział w więzieniu podejrzany o szpiegostwo albo pracował jako robotnik (mniej lub bardziej przymusowy i pod stałym nadzorem władz) m.in. w Kazaniu. Np. jako portowy doker. Z jego 9 towarzyszy ucieczki też nie specjalnie mógł ktokolwiek zeznawać. Uznano ich za domniemanych szpiegów lub podejrzanych o kolaborację z Niemcami. Smiersz zakwestionował bowiem zeznania całej 10-tki uciekinierów rekomendując ich jako zdrajców. Wszyscy (poza Diewiatajewem, którego dla pewności zapuszkowano na amen) trafili do sowieckich jednostek karnych w marcu i kwietniu 1945 z rodzajem piętna i wilczego biletu. Mimo, iż wojna skończyła się niebawem, w maju, ze względu na charakter oddziałów w których walczyli, aż 6 towarzyszy ucieczki Diewiatajewa zginęło. Przeżyło 3, którzy po wojnie zaszyli się, który gdzie mógł, byle z dala od sowieckich władz, ciągle mających ich na oku.
Nawet zeznania oficerów z niemieckiej 6. Floty Powietrznej potwierdzające przypadek niezwykłej ucieczki nie zdjęły z nich nadzoru milicyjnego. Pozwolono im jedynie, od jesieni 1945 r., osiedlać się gdzie który chciał, ale mieli obowiązek terminowego zgłaszania się do lokalnych władz.
Zarówno Diewiatajew jak i ci z towarzyszy pilota, którzy przeżyli, zostali - nawet nie po śmierci Stalina a dopiero w 1957 r., uniewinnieni z zarzutu kolaboracji z Niemcami po tym, gdy opowiedział się za nim szef sowieckiego programu kosmicznego Siergiej Pawłowicz Korolew, Ten ostatni argumentował, niezgodnie z faktami, że informacje przekazane przez Diewiatajewa i jego towarzyszy miały kluczowe znaczenie dla sowieckich podróży kosmicznych.
Wzmiankowaną narrację utrzymuje się w Rosji do dziś.
Sygnalizuję na wypadek, gdyby komukolwiek się to do czegoś (przed seansem) przydało.
Pozdrawiam.
Wielkie dzięki za dużą dawkę rzeczywistych faktów (a nie propagandowej postsowieckiej historio-filmografii) i równocześnie szacunek, że chciało Ci się to wszystko tutaj napisać.
Dzięki za docenienie. Za podobne sprostowania na ogół mnie strzygą i grillują. Zwłaszcza te kierowane pod adresem kinematografii rosyjskiej. Na Filmwebie również.
Kiedyś wrzucałem ich więcej
https://www.filmweb.pl/film/Miasto+nieujarzmione-1950-35543/...
ale częsty hejt i związana z nim konieczność reakcji wywołały u mnie znużenie oraz braki kondycyjne toteż z czasem przerzuciłem się na komentowanie drugiego z preferowanych gatunków jakim jest horror:
https://www.filmweb.pl/serial/Creepshow-2019-834951/discussi...
Niemniej tym większe zaskoczenie, że ktoś jeszcze na Filmwebie (dość upadłym portalu) potrafi rzecz komplementować, więc tym bardziej doceniam i dziękuję za pochwałę.
Pozdrawiam.
Dzięki za opis. Właśnie oglądam. Zastanawiam się skąd wziął się olej który zalał wiatrochron w samolocie głównego bohatera... Cały przód Airacobry zapełniony jest "artylerią" (czemu nie strzelali z działka do bombowca? Kłopoty z amunicją?) silnik jest za kabiną, zbiornik oleju jeszcze dalej...
Dziękuję za komentarz.
Jednocześnie przepraszam, ale się doń nie ustosunkuję. To są bowiem technikalia i to w dodatku lotnicze a ja jestem lądówka ze wskazaniem na artylerię. I to też przede wszystkim z obszaru Azja-Pacyfik. Lotnictwo jest dla mnie zasadniczo obco klasowe więc pozwolę sobie abdykować od odpowiedzi gdyż nie posiadam wiedzy pozwalającej na dyskusję w tych obszarach.
Tytułem podsumowania dodam jednak, że nie trzymanie się nawet pozorów realizmu to stała bolączka filmów wojennych czy historycznych i kino rosyjskie zasadniczo się w tej materii nie odróżnia in minus.
Problemy dewastujące poziom współczesnej kinematografii rosyjskiej są zupełnie innej materii (ideologia, zafałszowywanie faktów, przerzucanie winy na innych - często w bezczelny sposób, gloryfikowanie formacji, które widzom z wielu krajów (ale nie widzom zachodnim) kojarzą się z ponurą działalnością, itd.).
Natomiast na innych polach dokonania filmowców rosyjskich (tudzież radzieckich) są niepodważalne. Sceny batalistyczne ich starych produkcji, na które w charakterze statystów ściągano całe pułki wojska, nawet dziś, w dobie efektów CGI – robią wrażenie zapierając dech w piersiach widza.
Potrafię z przyjemnością wracać np. do wczesnych produkcji Bondarczuka.
Pozdrawiam,
jabu
Jakoś tak tu trafiłem, bo właśnie zabieram się do tego filmu.
Bezcenna rzecz poczytać sobie takiego gotowca.
Tak więc, również wielkie dzięki.